piątek, 29 stycznia 2016

O leczeniu miłości Podobno człowiek jest najbardziej wrażliwym stworzeniem na świecie. Nie wiem, czy to prawda, ale rzeczywiście jesteśmy istotami bardzo podatnymi na zranienie. Wystarczy niewielki uraz, aby pojawił się bolesny siniak czy rana, której zagojenie się wymaga sporo czasu. Czasami pamiątką po takim wydarzeniu pozostaje blizna, widoczna jeszcze przez wiele miesięcy. Ale człowiek jest podatny nie tylko na urazy fizyczne; nasza sfera psychiczno–duchowa, odróżniająca nas od zwierząt, jest jeszcze delikatniejsza. I dlatego w tej sferze tak łatwo jest nas zranić. Chyba każdy doświadczył kiedyś odrzucenia, obojętności kogoś, kto był dla nas ważny, czy wykorzystania pod pozorem dobrych intencji. Wiemy, jak bardzo to boli — i że ból ten obecny jest jeszcze po wielu latach. Jeśli nawet nie odczuwamy go, na co dzień i myślimy, że to już przeszłość, odzywa się niespodziewanie, kiedy wydarza się coś przypominającego tamtą sytuację, albo nawet bez powodu — gdy na przykład budzimy się w nocy. Zapewne też zdarzało nam się odkrywać, że ludzie, których kochaliśmy, nie potrafią nas kochać odpowiedzialną, bezinteresowną i dojrzałą miłością albo, że kochają nas nie takimi, jakimi naprawdę jesteśmy, lecz takimi, jakimi oni by chcieli, żebyśmy byli. Kiedy przekonywali się, że nie odpowiadamy ich wyobrażeniom — a przecież nikt nie jest w stanie spełniać wszystkich oczekiwań i pragnień innych ludzi — okazywali rozczarowanie albo zupełnie znikali z naszego życia, raniąc nas boleśnie. Wiadomo też, jak się czuliśmy, kiedy zawiódł nas ktoś, komu uwierzyliśmy. Ktoś traktował nas życzliwie, stopniowo zaczynaliśmy mu ufać i odsłaniać się przed nim, zachowywać się swobodnie w jego towarzystwie, przedstawiać mu nasze prawdziwe myśli i poglądy bez strachu o jego reakcję, mówić mu o naszych uczuciach, wierząc, że nas akceptuje... a wtedy ta osoba nagle odsuwała się od nas, zaczynała nas unikać. A może wyśmiała nas albo niespodziewanie zaatakowała publicznie, ujawniając i krytykując to, co powiedzieliśmy jej w zaufaniu? Takie urazy latami gromadzą się w psychice. Niektóre z nich pamiętamy, inne nie — ale żaden z nich nie znika bez śladu. Trwają w podświadomości w postaci lęków, blokad emocjonalnych, mechanizmów obronnych i utrwalonych sposobów reagowania, niszcząc nasze samopoczucie i relacje z ludźmi... Druga strona medalu A jednak, jeśli ktoś nas zranił, to nie możemy zakładać, że zrobił to świadomie. Często nam się tak wydaje, bo odczuwamy gniew, gorycz i ból — ale mimo wszystko osoby, które krzywdzą innych rozmyślnie, zdarzają się rzadko. Najczęściej ludzie nawet nie wiedzą, że swoim zachowaniem ranią innych; częściej robią to z powodu braku informacji, (bo na przykład nie wiedzą, że ktoś ma uraz na jakimś punkcie) albo ludzkiej słabości, ułomności. Święty Paweł, który doskonale znał ludzką psychikę, napisał: „Nie rozumiem tego, co czynię, bo nie czynię tego, co chcę, ale to, czego nienawidzę — to właśnie czynię... Łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobre, ale wykonać — nie. Nie czynię, bowiem dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę... Nieszczęsny ja człowiek!” I faktycznie tak jest — na przykład nie możemy zapanować nad irytacją albo niespodziewanie wybuchamy gniewem i robimy lub mówimy rzeczy, których potem bardzo żałujemy — i zastanawiamy się, jak w ogóle mogliśmy komuś coś tak okropnego powiedzieć. Wydawałoby się, że przynajmniej, jeśli kogoś bardzo kochamy, to nie będziemy go ranić. A jednak czasami nasza miłość bez naszej woli staje się wręcz toksyczna dla drugiej osoby. Można tak bardzo kochać, że odbiera się człowiekowi wolność, zaczyna się go tyranizować, sprowadza do roli ulubionego pieska, który ma tak skakać, jak mu zagramy. „Proszę, nie wychodź dziś wieczorem z kolegami”; „Chcę, żebyś nosiła długie włosy, tak mi się z nimi podobasz”; „Przestań się wspinać, boję się, że coś ci się stanie”; „Ależ musisz pójść razem ze mną na przyjęcie, to by było okropne, cały wieczór bez ciebie”; „Zerwij znajomość z Iksińskim, jestem o niego zazdrosny, przecież cię tak kocham”... Ukazałą się w Polsce książka „Kochać zbyt mocno. O przemocy psychicznej w rodzinie”, w której autorka Rosalind Penfold opisuje w historyjkach obrazkowych, jak strasznie została zniszczona podczas dziesięcioletniego związku z „bardzo kochającym ją” partnerem, który ją zupełnie zniewolił i odebrał jej wszelką ludzką godność. Jej wypadek jest oczywiście skrajny, ale w mniejszym natężeniu zjawisko to jest nierzadkie. Łańcuchy krzywd Niestety krzywdy mają tendencję do powielania się. Ludzie, których miłość została zraniona, ranią innych — czasami specjalnie, żeby się w jakiś sposób odegrać, zemścić, a czasami nieświadomie, gdyż z powodu niezaleczonych urazów reagują lękiem, agresją, podejrzliwością. Są zniewoleni przez urazy, więc taki też obraz innych osób sobie tworzą, a następnie traktują je jako agresorów i krzywdzicieli, chociaż nic im one nie zawiniły. Powstaje efekt samospełniającej się przepowiedni, gdyż „zaatakowane” w ten sposób osoby najczęściej zaczynają zachowywać się tak, jak się od nich „oczekuje”. A zranione niesprawiedliwą oceną, mogą z kolei z lękiem i podejrzliwością podchodzić do kolejnych osób... Tak tworzy się łańcuch zranień. Inny powód to nieświadome powtarzanie we własnym życiu wzorców zachowań wyniesionych z rodzinnego domu. Wiadomo, że przemoc stosują najczęściej ludzie, którzy sami jej doznali w dzieciństwie; ofiary przemocy wchodzą w związki z osobami stosującymi przemoc, a osoby, których rodzice pili — z alkoholikami. Mimo że obiecują sobie, że stworzona przez nich rodzina będzie wolna od alkoholu i przemocy, nieświadome, utrwalone wzorce zachowań okazują się silniejsze. (Warto tu polecić książkę „Miłość to wybór. O terapii współuzależnień” R. Hemfelta, F. Minirtha i P. Meiera, w której autorzy, amerykańscy psychiatrzy, opisują, jak powstają utrwalone wzorce zachowań i jak się uwolnić od ich powtarzania). Czy istnieje wyjście z tego zaklętego kręgu? Tak — trzeba przecinać łańcuchy krzywd. Trzeba starać się uwalniać od naszych zranień, choć jest to bardzo trudne, i próbować ochraniać innych ludzi przed ich skutkami, tak żeby ich z kolei nie ranić. Potrzeba przebaczenia Dlatego tak ważne jest przebaczenie, bo tylko ono umożliwia zerwanie związków z bolesną przeszłością. Dopóki nie przebaczymy osobie, która nas zraniła, nie zdołamy naprawdę uwolnić się od doznanej krzywdy. Temat będzie powracał, nawet, jeśli, na co dzień uda nam się go wyprzeć ze świadomości. Oczywiście nie jest to łatwe. Nie wystarczy powiedzieć „Od dziś przebaczam Iksińskiemu”. Przebaczenie, zwłaszcza w przypadku dużych krzywd, jest długotrwałym procesem, który wymaga sporej pracy nad uczuciami i kosztuje czasem wiele cierpienia. Ale za to przynosi ogromną ulgę, spokój wewnętrzny i pogodę ducha. Będzie nam łatwiej zaakceptować drugiego człowieka wraz z jego niedoskonałością i błędami, zawinionymi lub nie, jeśli będziemy pamiętać, że sami też często potrzebujemy cudzego przebaczenia. Dostrzeżenie ran, które zadajemy innym osobom, jest znacznie trudniejsze niż w odwrotną stronę i często nam się wydaje, że nie ponosimy żadnej winy. Jeśli jednak spróbujemy „wyjść z siebie” i zaczniemy analizować nasze zachowania i motywy z punktu widzenia innych ludzi, odkryjemy, ile jest w nas egoizmu i wad, i jak uciążliwi potrafimy być dla otoczenia. Nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy, bo mechanizmy obronne, takie jak racjonalizacja i wypieranie, dbały, abyśmy nie utracili pozytywnego obrazu siebie we własnych oczach... Natomiast jak już wcześniej wspomniałam i wielokrotnie będę to przywoływać, jeżeli ktoś nie żałuje zła, które wyrządził innym, nie można mu przebaczyć! Jeżeli nie żałuje i nie przeprosił - nie ma dla niego przebaczenia! Kropka. Inaczej nie mógłby zmienić swojego złego postępowania. Może być nawet przekonany, że nic złego nie uczynił, może nie wiedzieć, że kogoś skrzywdził. Co gorsza mógłby się w tym postępowaniu utwierdzić! Więc jeszcze raz - jeżeli nie żałuje - nie ma przebaczenia. Wracając do przebaczenia, zacytuję, „Jeśli brat twój zawini, upomnij go; i jeśli żałuje, przebacz mu!. Warunkiem przebaczenia jest, więc żal, skrucha i przeproszenie. Wtedy też jest o wile prościej przebaczyć sobie i komuś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz